poniedziałek, 4 stycznia 2010

Bezcenna kupa złomu ;-)






Trzy lata temu byłam u mojej babci w Zawoi, w górach, w ukochanym miejscu, gdzie się urodziłam i skąd pochodzi cała moja rodzina. Takie miejsce, gdzie jest nasze serce, mimo,że już od dawna tam nie mieszkamy. Każdy z nas ma takie miejsce, a czasem nawet kilka. Ale do rzeczy....siedziałam sobie z babcią Rózią, ciocią i kuzynkami,aż nagle przypomniałam sobie, że przecież dziadek był stolarzem i miał swoją drewutnię, gdzie robił różne cudne przedmioty. Nigdy go nie poznałam, niestety zmarł młodo zostawiając wdowę z dziewięciorgiem dzieci. Znam go jedynie z opowiadań i ze zdjęć. Ta jego drewutnia to zawsze było magiczne miejsce. Babcia nie pozwalała tam nikomu zaglądać, zwłaszcza nam dzieciom. Wiadomo, że dzieci, jak to dzieci, trudnią się przede wszystkim wtykaniem nosa, łapek i tyłka tam, gdzie nie można i nie potrzeba. Byłam najnormalniejszym dzieckiem, więc, jeśli tylko babcia znikała z horyzontu, podkradałam z siostrą klucz od kłódki i jazda....czego tam nie było...cuda, cudeńka. Kiedy tam wchodziłam i przedzierałam się przez firanę z pajęczyn, czułam się,jak w jakiejś magicznej krainie. To było czarodziejskie, ale jednocześnie straszne dla małej dziewczynki miejsce. Tym razem nie chciałam robić "powtórki z rozrywki" i zamiast podkradać klucz, który leżał w tym samym miejscu co jakieś 25 lat temu,zapytałam wprost, czy mogę tam poszperać. A babcia na to: ło dziewco, ty wis, ile tamok pajoków i pajęcyn? A ja na to: Babciu moja kochana, wiem. Ucieszyłam się,jak dziecko z czekolady. I wiecie co, przedzierałam się tak samo, jak 25 lat temu. Miodzio, tyle szczęścia w jednym miejscu. Babcia pozwoliła mi wziąć, co chcę i co mogę, bo i tak to się nikomu nie przyda. Wyjechałam z Zawoi z ogromniastym, starym kufrem staroci, złomu i gratów, ale jakże dla mnie bezcennych... Jednym z nich jest ta mała koza z fajerką. Dziadek, jak tak siedział i dłubał w drewnie to sobie grzał zadek i herbatę na tej kozie. Targałam ją 300 km i teraz służy mi jako kwietnik. Mój mąż odnowił ją, jak się tylko dało. A ja się cieszę jej widokiem i rozmyślam czasem, ile chwil dziadek przy niej spędził, założę się, że, gdyby ta koza miała uszy i potrafiła mówić, opowiedziała by mi niejedną historię...

7 komentarzy:

  1. Ale fajne takie miejsca!Pięknie napisałaś!
    A koza pięknie wygląda u Ciebie w domu!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Koza świetnie sprawdza się w roli kwietnika.
    Historia z drewutnią bardzo mnie urzekła,miło czytać takie piękne wspomnienia.
    Ja dostrzegam jeszcze piękne krzesełko obok kozy,czyżby też rodzinna pamiątka?

    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tych krzesełek jest sześć, kupione za "śmieszne" pieniądze na Allegro. To stare krzesła, ale ja je uwielbiam. Najfajniejsze jest to, że są bardzo wygodne, bo o to chodzi przecież :-) Później do tych krzeseł dokupiłam stary stół, również na Allegro, za naprawdę małe pieniądze, no i mam komplet ;-) Czasem się zastanawiam,jakie źródło mają te rzeczy, ale chyba to byli fajni i dobrzy ludzie, bo nam te przedmioty służą wyśmienicie i dobrze na razem, jak tak zasiądziemy wszyscy przy stole. Moje dziewczyny wyprawiają cuda przy stole :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Goniu
    miło mi że wpadłaś do mnie z wizytą. I dziękuję za tak przemiłe komentarze. Jeślili pozwolisz również będę Twoim gosciem.
    Pozdrawiam ciepło i zmykam do pracy - Dorota

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna pamiątka! Dobrze Cię rozumiem, sama mam kilka pamiątek po moim Dziadku i wielbię je całym sercem :) Kwietnik wyszedł prześliczny, w ogóle dużo pięknych przedmiotów widzę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ale sympatyczna historia :)
    też lubię takie rzeczy z duszą, starocie. Pięknie je umiesz przystosować do wystroju domu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ach te dusze sentymentalne
    Pozdrowienia dla "bratniej duszy"
    Kordian

    OdpowiedzUsuń