Trzy lata temu byłam u mojej babci w Zawoi, w górach, w ukochanym miejscu, gdzie się urodziłam i skąd pochodzi cała moja rodzina. Takie miejsce, gdzie jest nasze serce, mimo,że już od dawna tam nie mieszkamy. Każdy z nas ma takie miejsce, a czasem nawet kilka. Ale do rzeczy....siedziałam sobie z babcią Rózią, ciocią i kuzynkami,aż nagle przypomniałam sobie, że przecież dziadek był stolarzem i miał swoją drewutnię, gdzie robił różne cudne przedmioty. Nigdy go nie poznałam, niestety zmarł młodo zostawiając wdowę z dziewięciorgiem dzieci. Znam go jedynie z opowiadań i ze zdjęć. Ta jego drewutnia to zawsze było magiczne miejsce. Babcia nie pozwalała tam nikomu zaglądać, zwłaszcza nam dzieciom. Wiadomo, że dzieci, jak to dzieci, trudnią się przede wszystkim wtykaniem nosa, łapek i tyłka tam, gdzie nie można i nie potrzeba. Byłam najnormalniejszym dzieckiem, więc, jeśli tylko babcia znikała z horyzontu, podkradałam z siostrą klucz od kłódki i jazda....czego tam nie było...cuda, cudeńka. Kiedy tam wchodziłam i przedzierałam się przez firanę z pajęczyn, czułam się,jak w jakiejś magicznej krainie. To było czarodziejskie, ale jednocześnie straszne dla małej dziewczynki miejsce. Tym razem nie chciałam robić "powtórki z rozrywki" i zamiast podkradać klucz, który leżał w tym samym miejscu co jakieś 25 lat temu,zapytałam wprost, czy mogę tam poszperać. A babcia na to: ło dziewco, ty wis, ile tamok pajoków i pajęcyn? A ja na to: Babciu moja kochana, wiem. Ucieszyłam się,jak dziecko z czekolady. I wiecie co, przedzierałam się tak samo, jak 25 lat temu. Miodzio, tyle szczęścia w jednym miejscu. Babcia pozwoliła mi wziąć, co chcę i co mogę, bo i tak to się nikomu nie przyda. Wyjechałam z Zawoi z ogromniastym, starym kufrem staroci, złomu i gratów, ale jakże dla mnie bezcennych... Jednym z nich jest ta mała koza z fajerką. Dziadek, jak tak siedział i dłubał w drewnie to sobie grzał zadek i herbatę na tej kozie. Targałam ją 300 km i teraz służy mi jako kwietnik. Mój mąż odnowił ją, jak się tylko dało. A ja się cieszę jej widokiem i rozmyślam czasem, ile chwil dziadek przy niej spędził, założę się, że, gdyby ta koza miała uszy i potrafiła mówić, opowiedziała by mi niejedną historię...